 reż. Olga Chajdas, muz. Andrzej Smolik
reż. Olga Chajdas, muz. Andrzej Smolik
film fabularny, prod. Polska, 2018, 129 min.
Nina, trzydziestostoparoletnia nauczycielka, która nie może mieć dzieci, szuka surogatki. Wydaje się, że razem z mężem Wojtkiem, znaleźli idealną kandydatkę. Magda, pozornie szczęśliwa dwudziestopięciolatka, bawi się życiem, nie ma zobowiązań. Nina zakochuje się w kobiecie, która mogłaby urodzić jej dziecko.
,,Nina” to historia nieoczekiwanej miłości, umiejętności wypełniania pustki, skomplikowanych wyborów. To opowieść o gwałtownym uczuciu, w którym tradycyjne podziały nie istnieją.
ŁUKASZ MACIEJEWSKI O FILMIE ,,NINA”:
SKARB JAKIM JEST WSZYSTKO
„Skarb jakim jest Wszystko” z wiersza Emily Dickinson, w „Ninie” Olgi Chajdas zamienia się w szaleństwo Wszystkiego. Życiowe zapamiętanie.
Scena tańca Niny (Julia Kijowska) z Magdą (Eliza Rycembel). To właśnie jest odkrycie Skarbu. Perspektywa się zawęża. Dziewczyny są wobec innych, słyszą dźwięki, potem nic już nie słyszą. Nie, nie chodzi wcale o gorączkę zakochania, w każdym razie nie tylko o nią, tam jest coś więcej, coś głębiej, ponad to. Coś? Chodzi – bagatela – o „skarb jakim jest wszystko”. Wszystko może być dane raz na zawsze, ale może stać się również pięciominutową igraszką. Warto zawalczyć o ten stan. Żeby raz chociaż w życiu skosztować, przekonać się jak smakuje. Wszystko jest skarbem.
Streszczenie „Niny” jest kłopotliwe. Nie lubię zresztą w recenzjach streszczeń, bo zazwyczaj zabijają finezję artystycznego spotkania. W „Ninie” takie streszczenie wprowadzałoby dodatkowo spiętrzenie informacji o charakterze publicystyczno-społecznym, który mają się nijak do artystycznie świadomej i jak najdalszej od politycznej demagogii propozycji jaką jest debiut Olgi Chajdas. Owszem, to film odważny i świadomy jeśli idzie o wydźwięk społeczny, ale zarazem bardzo wrażliwy i delikatny w stylu i w formie. Walenie cepem po łbach nie przystoi dziewczynom z klasą. Jak Nina, jak Magda – i jak Olga.
Zatem zamiast trywialnego streszczenia przyjmijmy jedynie, że była sobie Nina. Miała urodę i inteligencję Julii Kijowskiej, odpowiedni status materialny, odpowiedni staż małżeński, ale i nieodpowiednie wybrakowanie. Pani Bovary wiecznie żywa. Nina chce mieć dziecko, a czasami nie chce go mieć, chce trwać przy mężu, przy mamie (świetna Katarzyna Gniewkowska), przy siostrze, ale czuje też, że owo trwanie to rodzaj zaciskającej się pętli na szyi. Może i owa pętla nie wygląda źle, ot, atłasowa apaszka, koniecznie skropiona „Chanel n°5”, ale i ta apaszka zaciska się niesympatycznie, zaczyna uwierać, a perfumy nie zabijają kropelek potu które nieproszone raz po raz wykwitają na szyi. Nina się nudzi. Nina chce kochać. Nina spotyka Magdę.
Doskonale obsadzona i poprowadzona Rycembel wnosi do tej historii rodzaj obowiązkowej dezynwoltury. W przeciwieństwie do Niny nic jej nie uwiera, żadne sraszki-apaszki, wygląda dobrze i wie o tym, nie myśli o jutrze, wystarczy jej dzisiaj. Nie lubi facetów, woli dziewczyny. Chce tańczyć. I być może tylko tam, w tańcu, dostrzeżemy jakiś niewspółmierny smutek tej dziewczyny. Smutek to mało powiedziane: jej rozpacz. Przeczucie, że jej droga jest trudniejsza, bardziej wyboista. Bo zawsze będzie sprowadzana do uśredniającego mianownika. Heternormatywnej średniej, która brzydzi ją i drażni. Przed którą się wzdraga.
W „Ninie” euforyczny świat nocy kompensuje się ze smutą dnia. Warszawa w obiektywie Tomasza Naumiuka intryguje inaczej. Nie podrasowanymi kolorkami z podręcznego zestawu pisaków dla uczniów szkoły podstawowej, tylko uniwersytetami szarości. Coś zgniłego, prawdziwego, żywego jest w tym obrazku – żywa rana i autentyczny spleen. Wieczór szybko jednak nadchodzi. A noc, niczym na zdjęciach Nobuyoshi Arakiego czy Nan Goldin, oznacza witalność. Noc to seks, cielesność, trzy krople „Chanel n°5”. Nocą Nina wychodzi z ram odpowiedzialnej nauczycielki języka francuskiego, żony i córki, nocą znieważa wszystkie normy. Ów precyzyjnie wygrany dramaturgiczny podział na dwie sfery wizualne pełni w świetnym scenariuszu Olgi Chajdas i Marty Konarzewskiej jeszcze jedną zasadniczą funkcję. Staje się swoistym kluczem dostępu do świata podświadomości, w którym uwalniane są lęki dnia, realizowane pragnienia, przesuwane dogmaty. Różnica polega na tym, że to się dzieje naprawdę. I że każdego na to stać.
Umberto Eco w kluczowej pracy „Dzieło otwarte” dowodził, że artysta, również filmowiec, zderza się zawsze z wieloznacznościami, z ideą bezkształtu, bezładu i że naczelną ideą współczesnej sztuki staje się zachowanie owej wieloznaczności, gdyż rzeczywistość sama w sobie nigdy nie jest zwarta, gotowa, wiecznie w ruchu, w przepływie, w braku ciągłości zjawisk. I „Nina” Olgi Chajdas spełnia ten postulat. Mocno czerpiąc z rodzimej obyczajowości, z celnie odmalowanym lokalnym kolorytem, konwencjami zachowań i głęboko wpisanym w nasz światopogląd katolickimi i konserwatywnymi naleciałościami, staje się triphopowym songiem o wolności, melancholijną i seksowną afirmacją uczucia lesbijskiego, ale i miłości w ogóle. Nagrody, festiwale i międzynarodowe powodzenie debiutu Chajdas pokazują, że akurat ta melodia wszędzie brzmi znajomo. Jeżeli Flaubert pisał o swojej bohaterce: „Pani Bovary to ja”, to każdy może być również i Magdą, i Niną. Albo obiema jednocześnie. Trzeba się tylko odważyć, trzeba zdecydować. „Skarb jakim jest Wszystko”.
Łukasz Maciejewski
Źródło: Onet

 
									