EXCENTRYCY, CZYLI PO SŁONECZNEJ STRONIE ULICY

reż. Janusz Majewski, muz. Wojciech Karolak

film fabularny, prod. Polska, 2016, 112 min.

U schyłku lat pięćdziesiątych do Polski wraca z Anglii Fabian, emigrant wojenny, puzonista jazzowy i znakomity tancerz. Wraz z grupą miejscowych dziwaków i muzyków amatorów zakłada swingowy big band. Już po pierwszym występie zainteresowanie zespołem przerasta wszelkie oczekiwania. Fabian poznaje intrygującą Modestę, która wkrótce zaśpiewa z jego orkiestrą. Zostają kochankami i prowadzą życie podziwianej pary. Od tej pory „król i królowa swingu” to dwa barwne ptaki na tle siermiężnej rzeczywistości tamtych lat. Któregoś dnia Modesta nagle znika, a historia miłosna zmienia się w opowieść z wątkiem szpiegowskim – o marzeniach i tęsknocie do kultury Zachodu.

ŁUKASZ MACIEJEWSKI O FILMIE ,,EXCENTRYCY CZYLI PO SŁONECZNEJ STRONIE ULICY”:

„Czasami warto wejść na tę słoneczną stronę ulicy i zobaczyć życie z tamtej perspektywy” – mówi Janusz Majewski. Jego najnowszy film jest spełnieniem tej obietnicy. Jasna strona twórcy „Zaklętych rewirów” nie jest jednak wolna od sepii, zwątpień, historycznych resentymentów. Majewski nie jest kiczowaty czy infantylny, dostrzega cały krajobraz, on po prostu wie, że słonecznym ludziom żyje się trochę łatwiej.

Myśląc o „Excentrykach”, wracam pamięcią do ostatniego festiwalu w Gdyni, gdzie film nestora polskiego kina otrzymał Srebrne Lwy. Wręczenie nagród odbyło się kilkanaście godzin po samobójczej śmierci Marcina Wrony. Odbierając statuetkę, Majewski mówił ze sceny do młodszych kolegów: „Ja rozumiem, że was fascynuje cierpienie, ból, problemy, ale słoneczna strona istnieje również, starajmy się ją zauważyć”. To zdanie miało wówczas szczególną siłę rażenia. Było nam potrzebne. Kino, owszem, rejestruje wadzenie się ze światem, z beznadzieją, ale z drugiej strony pomaga żyć. Zbyt rzadko to sobie uświadamiamy.

Od Majewskiego nikt nie wymaga zmiany stylu, awangardowych wycieczek, myślę że sam nie wyobrażałby sobie podobnej wolty. I bardzo dobrze. Niech pozostanie klasykiem, ale równocześnie twórcą który potrafi nawiązać porozumienie ze wszystkimi pokoleniami. Wiele z filmów Janusza Majewskiego zatrzymało się w czasie. Wracamy nie tylko do komediowych evergreenów w rodzaju „C.K.Dezerterów”, ale też do najbardziej wyrafinowanych, subtelnych adaptacji jego autorstwa, z moją ukochaną „Lekcją martwego języka” na czele. Janusz Majewski jest fachowcem w starym stylu. Wie absolutnie wszystko na temat realizacji filmu, a na przykładzie jego twórczości można uczyć się montażu, reżyserii, płynnego operowania filmowym rytmem i panowania nad nim – również w „Excentrykach”, nieco oldskulowej opowieści o swingujących latach pięćdziesiątych Majewski wykazał się intuicją i warsztatowym opanowaniem.

Bohaterem filmu jest Fabian (Maciej Stuhr), mężczyzna wracający pod koniec lat pięćdziesiątych  z Wielkiej Brytanii. Czyni to z fasonem. Wnosi do prowincjonalnego Ciechocinka powiew innej rzeczywistości i porywa towarzyszy do wspólnego grania jazzu. Jest wśród nich milicjant (ujmujący Wiktor Zborowski), jest także siostra Fabiana, nieszczęśliwa dentystka fantastycznie zagrana przez Sonię Bohosiewicz w chyba najpiękniejszej (a przy tym jakże odmiennej) roli filmowej od czasu „Rezerwatu” i „Wojny polsko-ruskiej”.

„Excentrycy” są połączeniem kina muzycznego z obyczajowym kryminałem, zarazem wzorową adaptacją literacką (powieść Włodzimierza Kowalewskiego, również współautora scenariusza, to czytadło w najlepszym tego słowa znaczeniu). Bohaterami są stale demoralizowani przez stalinizm, a potem komunizm przedwojenni ludzie z klasą, którzy niczym Bayerowa w brawurowej kreacji Anny Dymnej owej klasy nie tracą nigdy. Mogą chlać na umór, mogą przeklinać i ostatecznie znaleźć zatrudnienie jako babcia klozetowa, ale jest w nich ślad dawnego czasu, zamiłowanie do muzyki – czyli do życia z formą, do swingu – czyli do zabawy w życie.

„Nie interesuje mnie polityka. Moją ojczyzną jest muzyka” – deklaruje Fabian. Ekran rozbrzmiewa zatem świetnie zaaranżowanymi przez Wojciecha Karolaka evergreenami Glenna Millera czy Duke’a Ellingtona. Podejrzewam zresztą, że dla Janusza Majewskiego, znawcy i konesera jazzu, praca nad tym filmem musiała być szczególną radością. Nigdy nie zapomnę sceny z festiwalu „Filmów NieZwykłych” w Sandomierzu. Bohaterem imprezy był właśnie twórca „Królowej Bony”. W ostatnim dniu festiwalu, w jednej z sandomierskich piwnic przy sandomierskim rynku odbył się koncert na cześć Janusza Majewskiego. Jazz, covery, ale przede wszystkim ukochane przez bohatera wieczoru lwowskie melodie. Reżyser cały wieczór miał w oczach łzy, uśmiechał się przy tym szeroko. Był szczęśliwy. Już to wiem: zobaczył słoneczną stronę.

 

Łukasz Maciejewski

 źródło: Dziennik. Gazeta Prawna