POWRÓT

reż. Magdalena Łazarkiewicz, muz. Antoni Komasa-Łazarkiewicz

film fabularny, prod. Polska, 2019, 106 min.

Dziewiętnastoletnia Urszula wraca do małego rodzinnego miasta po dwóch latach nieobecności. To nie jest łatwy powrót – w bardzo konserwatywnej społeczności nastolatka, która przebywała w niemieckim domu publicznym, mimo iż nie działo się to z jej woli, spotyka się z ostracyzmem. Urszuli wstydzą się nawet najbliżsi. Ale traktowana jak wyrzutek dziewczyna nie zamierza odgrywać roli ofiary. Buntuje się przeciw hipokryzji otoczenia, które rzekomo wyznając chrześcijański system wartości, zaprzecza mu swym postępowaniem.

 

 

ŁUKASZ MACIEJEWSKI O FILMIE ,,POWRÓT”:

CHCĘ OSOBNO

Syn marnotrawny może być córką, może być całą resztą rodziny. Wraca, bo nie ma dokąd uciekać. Wraca, bo nie ma innego wyjścia. Magdalena Łazarkiewicz w „Powrocie” wywraca biblijną przypowieść, żeby dać świadectwo prawdzie będącej pochodną bezradności. Bezradności humanisty wobec dogmatów, rytuałów, wobec zakłamania.

„A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się” – tymi słowami kończy się biblijna przypowieść o synu marnotrawnym. W „Powrocie” nie ma radości, jest milczenie. Nie ma wesela, jest stypa. Nie ma również naiwności, tylko szczerość. I jeszcze prawda. Prawda emocji, bólu, empatii. Prawda dobrego kina.

Ula wróciła. Wróciła a przecież miała już nie wracać. Już wszystko mniej więcej zostało ustalone, powiedziane, zamiecione pod dywan. Rodzina jakich wiele – w Polsce jaką mamy. Przeciętnie ładne, przeciętnie brzydkie miasteczko,  a w tym miasteczku przeciętnie ładna, przeciętnie brzydka mama, tata, bracia. Siostry nie ma, siostra wyjechała. No ale wróciła. Jest – córka marnotrawna. Co począć z tym nie-szczęściem?

Historię Uli poznajemy odsłonami, repryzami zamieniającymi się w retorsje. Spotkało ją coś strasznego, coś, na co ta młoda, śliczna dziewczynka na pewno nie zasłużyła. Odkrywana fragmentami przemoc fizyczna, przemoc seksualna, została przez Łazarkiewicz pokazana subtelnie, bez taniej publicystyki, dokumentalnego zaangażowania. Wszystko jest w oczach tej dziewczyny, wszystko w jej lęku.

Boją się również rodzice. W rękach innego reżysera byliby po prostu potworami. Kropka. Albo jeszcze dalej: monstrami. Łazarkiewicz tak łatwo nie osądza. Rozumiemy ich strach, nawet jeżeli postępują fatalnie, a niemal każda decyzja jest błędna, chora. Tyle że w „Powrocie” nie ma brutalnych wyostrzeń tego rodzaju. Matka grana przez Agnieszką Warchulską jest jak tysiące, jak miliony kobiet w tym kraju. Schroniła się w kokonie dogmatu. Przypuszczalnie tak samo zrobili niegdyś jej rodzice, dziadkowie, krewni. Religia nie jest jednak dla tej pięknej kobiety konsekwentnie unieważniającej swoją kobiecość ucieczką, jest jedyną deską ratunku. W domu z krzyżem, ale bez miłości, w domu z pacierzem, ale bez refleksji, ucieczka w proste przekazy wiary, staje się czymś w rodzaju znieczulacza na wszystko, co otacza tę rodzinę. Przytarty dywan, plastikowa reklamówka z marketu, trzy plastry sera żółtego, dwa łyki gorzkiej kawy. I to jest życie.  Życie z Panem Bogiem, bez Boga, z nadzieją, bez nadziei. To wszystko jest przecież w „Powrocie” – filmie który robi duże wrażenie, ponieważ nie ujmuje tej historii jednostkowo, nie ogranicza pola do prostych rozgraniczeń „prawda” kontra „fałsz”. W „Powrocie” fałsz ma znamiona prawy, a sama prawda wymyka się nieustannie, szuka wektora szczerości, poszukuje pointy. Rozwiązania którego nie ma.

Miron Białoszewki pisał w „Chamowie”: „Pół śniegu, pół po deszczu, pół zamarznięte, pół rozpuszczone, czarne, białe, czarne, białe. Jedno przy drugim”. Twarze z „Powrotu”, twarze aktorskie i przede wszystkim ludzkie. Jedno przy drugim, czarne, białe, czarne, białe, czyli prawda pełni.

Sandra Drzymalska. Zapamiętajmy to nazwisko, wybitny debiut. Półotwarte usta, nieobecny (a bardzo przy tym uważny) wzrok, spuszczona głowa. Urszula Drzymalskiej jest jak postać wyciosana z rzeźb Aliny Szapocznikow. Przeżyła tak wiele strasznych rzeczy w tak krótkim czasie, że wystarczy do końca. Gdyby tylko ktoś chciał ją naprawdę wysłuchać, przytulić, ocalić. Gdyby tylko otrzymała szansę na to, żeby zacząć inaczej, gdzie indziej, z kimś innym… Wierzę że się uda.

Agnieszka Warchulska w roli matki. Zagrać ból w złej sprawie, zagrać złą matkę bez histerii, ale i bez historii, bez życiorysu. Osobę tak osowiałą, zmatowiałą, odległą, że niemal przezroczystą, to wielka sztuka, ale i aktorski kunszt. Warchulska powracająca do kina po wielu latach, pokazała że potrafi wszystko. A nawet chyba więcej.

W drugim planie znakomicie radzi sobie Stanisław Cywka w roli brata Urszuli, Mirosław Kropielnicki jako ojciec, czy świetnie poprowadzony aktor dziecięcy, Dawid Rostkowski, w bardzo ważnej roli Karolka, kochającego brata Uli.

Na koniec znowu wracam do Białoszewskiego. „A ja chcę osobno” – pisał. A ja chcę osobno – to samo mogłaby powtórzyć o sobie Magdalena Łazarkiewicz. Ona chce osobno. Chce po swojemu. „Powrót” to tytuł symptomatyczny również dla samej reżyserki: jest powrotem do pierwszej reżyserskiej ligi po zdecydowanie zbyt długiej przerwie. Z kolei dla nas, widzów i entuzjastów jej twórczości, stanowi swoisty powrót do kina zadającego trudne pytania, ale nieudzielającego łatwych odpowiedzi. Do kina zaangażowanego i krytycznego wobec rzeczywistości, które pamięta jednak o obu stronach konfliktu i nie wydaje zbyt łatwego osądu. Oto głos humanisty zaangażowanego w rzeczywistość przetworzoną przez sztukę filmową. Usłyszmy ten głos. Nie jest donośny, przemawia bardziej szeptem niż werblami, ale słychać przecież wszystko. Ten szept to krzyk.

Łukasz Maciejewski

Źródło: Onet